Tuesday, August 20, 2013

Jestem Polakiem, czuj moją pięść.




Wczorajsze wydarzenie obiegło cały świat. Meksykanie, którzy zacumowali w porcie gdańskim, zamiast wypoczynku na plaży, zaznali smaku polskiej, zaciśniętej pięści.
Myślę, że podobnie czułam się także po wydarzeniach we Wrocławiu, gdy wykład prof. Baumana został zakłócony przez NOPowców (http://www.mmwroclaw.pl/452065/2013/6/29/nopowcy-zaklocili-wyklad-zygmunta-baumana-we-wroclawiu--osob-z-zarzutami-foto-wideo?category=video).
Czemu? Bo podłoże tych dwóch (i, niestety, wielu innych) wydarzeń jest podobne. By zamanifestować swoją "polskość" sięga się po agresję, chamstwo i wrogość. 
Rozumiem, że są ludzie, którzy budują swoją tożsamość na podstawie opozycji "my-oni". Być może inaczej nie potrafią. Być może rodzice, wychowawcy i wszyscy, którzy są odpowiedzialni za ukształtowanie nas za młodu- zawiedli. Bo agresja nie bierze się znikąd. Agresja jest indukowana, przez tych, z którymi przestajemy na co dzień, i których uważamy za autorytety godne naśladowania. Siłę wpływu innych ciekawie obrazuje jedna z kampanii antynikotynowych, w której dzieci naśladują palących dorosłych (http://www.youtube.com/watch?v=gugjMmXQrDo&noredirect=1)- szkoda, że została uznana za tak kontrowersyjną, że wstrzymano jej emisję.
Czucie się częścią grupy, zatem częścią "my" daje poczucie bezpieczeństwa. W okresie dojrzewania większość z nas także wykształca swoją odrębność rozpoczynając od tego biało-czarnego podziału. Słucham punk'u, więc nie lubię dresów. Jaram trawkę, więc Ci, którzy się sprzeciwiają jej legalizacji to frajerzy. Studiuję socjologię, więc nie cierpię psychologów (ha! :D). I nie ma w tym nic złego. 
Zło pojawia się w momencie, gdy się na tym etapie zatrzymamy.
Bo brak pójścia naprzód zawsze jest jednoznaczny z dwoma krokami w tył. 

Friday, August 16, 2013

30 dni, 30 wyrzeczeń, 30 uśmiechów.


Wszystko zaczęło się od Morgana Spurlocka, amerykańskiego dokumentalisty, którego kojarzycie zapewne z kontrowersyjnego dokumentu "Super Size Me", opowiadającego o 30 dniowym eksperymencie żywieniowym. Ten biedny facet, w imię nauki (bo jednak należy postrzegać to także jako eksperyment naukowy, ukazujący jak toksyczne działanie na ludzki organizm ma jedzenie fastfoodowe), dzień w dzień jadł tłuste frytki, plastikowe cheeseburgery i popijał to Colą. Ewentualnie sięgał po McZestawy i inne tego typu ekstrema. Raz na jakiś czas, gdy dopadnie nas kac-głodomor to wydaje się to najlepszym zestawem śniadaniowo-obiadowym ever, ale wyobrażacie sobie jeść to dzień w dzień? Myślę, że zaczęłabym się ślinić na widok warzywniaka. W każdym razie, po zdobyciu sławy, poszedł o krok dalej i stworzył serial telewizyjny zwany "30 days". Bohater każdego z odcinków przez miesiąc żyje według skrajnie odmiennych nawyków, zasad i wartości od tych, które wyznaje na co dzień. Jeden z odcinków możecie oglądnąć o, tu: http://vimeo.com/26026368.
Dlaczego o tym piszę? Bo idea, która temu przyświeca jest niezwykle inspirująca. Kwestię ten poruszał m.in. Matt Cutts (http://www.ted.com/talks/matt_cutts_try_something_new_for_30_days.html) oraz masa portali i bloggerów (w pewnym momencie był to dość modny i powszechny trend, ale ja oświecam Was nim dopiero parę miesięcy później- ot, tak, dla przypomnienia i utrwalenia). Pojawiła się nawet kampania "Zostań wege na 30 dni" (http://www.zostanwege.pl/zostan-wege-na-30-dni/).
Kontynuując, ponoć mądre głowy stwierdziły (prawdopodobnie specjaliści od warunkowania instrumentalnego), że 30 dni to optymalny okres na wykształcenie nowych, konstruktywnych nawyków oraz na oduczenie się starych. Świetna idea, nieprawdaż?
Jest tyle rzeczy, które nas irytują i przytłaczają. Są zazwyczaj małe i jest ich wiele, ale właśnie w owej wielości tkwi ich siła- nagle orientujemy się, że czujemy się ciągle poddenerwowani, zmęczeni, zirytowani.. Co to? Brak poczucia kontroli. Jeżeli przestaniemy o to dbać, zostaniemy przytłoczeni. I, paradoksalnie, powodami tego nie będą zazwyczaj inni, lecz my sami. Przytłoczą nas myśli, zgrzytające w naszym umyśle jak nauczyciel piszący po tablicy świeżą kredą, takie jak: "Czuję się coraz bardziej ociężała i gruba. Przydałoby się zacząć ćwiczyć.", "Miałam poukładać w szafie. Przeszkodził mi najnowszy odcinek "Gry o tron"",  "Nie mam znajomych", "Znów wydałam więcej niż zamierzałam".

30 dni to niewiele. To jedynie jeden z milionów skrawków naszego życia. Dlaczego nie spróbować?

Thursday, August 15, 2013

Praktyki czyli pracowanie, aby móc pracować.



Niniejszy blog jest kontynuacją bloga tobeapsychologist.blogspot.com. Zmiana adresu nastąpiła z najbardziej prozaicznych powodów, jakie można sobie wyobrazić- mój dysk twardy, zwany pamięcią, nie zamagazynował skutecznie hasła, którego nieposiadanie uniemożliwia dostęp do konta. Zatem nastąpiła mała, niespodziewana przeprowadzka :)

Powracając do dzisiejszego tematu: pracowanie, aby pracować- wyzysk czy zysk?
Uprzedzam, że treść, którą wypełniam formę niniejszego postu powstała na bazie moich własnych doświadczeń, które są, chcąc nie chcąc, ogromnie subiektywne. Zatem, dopuszczam możliwość bycia w błędzie, w myśl tego, że człowiek uczy się przez całe życie.
Jak wiadomo, zawód psychologa nie jest zawodem łatwym. Droga ścieżki zawodowej w tej dziedzinie jest pełna zakrętów i przeszkód. Pierwszą i najcięższą do przezwyciężenia są pieniądze- dokształcanie się po studiach kosztuje, a kursy specjalistyczne, tym bardziej. Jeżeli dodamy do tego konieczność przejścia terapii własnej (która jest jednym z wymogów, gdy chcemy uzyskać certyfikat psychoterapeuty) oraz przygotowanie się na to, że nasz pierwszy etat będzie wyceniany na poziomie najniższej krajowej- to wydaje się to dość trudne do udźwignięcia bez popadania w depresję lub sięgnięcia po kredyt. (więcej pisałam o tym tutaj: http://tobeapsychologist.blogspot.com/2012/10/grzechy-myslowe-poczatkujacego-studenta.html).
Drugą przeszkodą jest to, że nikt nie zatrudni studenta psychologii na etacie psychoterapeuty. Dlaczego? Dlatego, że brak nam doświadczenia praktycznego, którego to brak może okazać się szkodliwy dla pacjentów. Tak samo jak każdy z nas nie chciałby być leczony przez studenta medycyny, którego zabieg chirurgiczny, jaki wykonuje na naszej nerce/ręce/wątrobie lub czymkolwiek innym lub nawet mielibyśmy opory przed pójściem do początkującej fryzjerki, której pierwszym cięciem jest cięcie na naszych biednych, zlęknionych włosach, tak samo nikt nie chciałby być leczony przez psychoterapeutę, którego jedynym doświadczeniem, jakim dysponuje jest wysłuchiwanie żalów znajomych lub bliskich. A jedynym atutem- uczestnictwo w wykładach i zajęciach teoretycznych na uczelni.
Dlatego- praktyki. Najlepiej, aby było ich jak najwięcej i w jak największej liczbie różnorodnych miejsc. Dzięki temu nie tylko poznamy grupy, z którymi chcielibyśmy w przyszłości pracować (lub też "na których" :) ), ale także samych siebie- swoje ograniczenia, lęki, dobre strony i cechy, o które do tej pory siebie nie podejrzewaliśmy.
Ja, niestety, uświadomiłam sobie to dopiero na czwartym roku studiów, mimo, że znajomi ze studiów zdążyli już dojść do tego wcześniej (konkurencja nigdy nie śpi:) ). W maratonie studiowania na dwóch kierunkach dziennie, zdobywania zaliczeń i odhaczania kolejnych punktów ECTS trochę zatraciłam prawdziwą perspektywę. Nazywam ją "prawdziwą", bo celem kształcenia akademickiego jest zdobycie w przyszłości zawodu. A tu zonk, prawda jest taka, że studia zawodu Ci nie zagwarantują. Czasy PRLu minęły- czasy poczucia bezpieczeństwa zapewnionego przez fakt, że dyplom jest jednym z większych osiągnięć, który gwarantuje posadkę w placówce, gwarantującego nad ciepłą posadkę aż do emerytury. Rynek się zmienił. Pokolenie naszych rodziców (współczesnych 40-50 latków) jeszcze doświadczyło uroków poPRLowych, choć niejednokrotnie zdarza się, że tracą pracę (bo przychodzą młodsi i energiczniejsi) i mają problem.. z elastycznością. Bo trzeba się przekwalifikować, przestawić, zmienić lub dokształcić. Kiedyś system "akceptował" Cię takim, jakim jesteś- jesteś mechanikiem, ok, będziesz pracować w Zakładzie Pracy jako mechanik. Jesteś polonistą- ok, będziesz pracować w szkole, aż do bycia sędziwą panią Gienią. Jesteś elektrykiem- ok, będziesz prezydentem ;)
Zatem, nie tylko wymóg zawodu psychologa wymaga nieustannego dokształcania się i zdobywania nowych doświadczeń. Jest to także wymóg obecnego rynku pracy, na którym albo masz za mało doświadczenia, albo za dużo. Aktualnie najwięcej zyskują nie ci, którzy kończą dwa fakultety, tylko Ci, którzy są w stanie połączyć studia z nabywaniem doświadczenia.
Przyszły informatyk nabywa doświadczenie w trakcie studiów pracując dla Nokii lub IBMu, zgarniając za to pensję, często większą niż jego rodzice po szkole zawodowej. Przyszły psycholog nabywa doświadczenie angażując się wolontaryjnie, odbywając praktyki i staże. 

Dziś jest moment, by ukształtować naszą przyszłość. By zapewnić sobie codzienny uśmiech w lustrze przy poprawianiu włosów przed wyjściem do pracy. 
Zadbajmy o długoterminowość naszych planów, wtedy plany krótkoterminowe nie będą nam brzęczeć w głowie, gdy ze zniekształconą mimiką twarzy pełną ukrywanej goryczy, będziemy mówić: "A może frytki do tego?"