Friday, December 6, 2013

Hej, Ksawery.


Miał przyjść Mikołaj, przyszedł Ksawery. No cóż, nie zawsze mamy to, czego oczekiwaliśmy :) W tak dość niespodziewanej sytuacji, dotarło do mnie (w końcu), że czekają nas ciężkie dni.
Będzie zimno, ponuro, nieprzyjemnie i depresyjnie. Dni będą krótkie, czapki zbyt cienkie, by porządnie ogrzać nasze głowy, a tramwaje zbyt wolne, by nie spóźnić się do pracy.
Będzie to też czas wyboru odpowiedniej strategii, dokonywany zazwyczaj nieświadomie. Pierwsza z nich to malkontenctwo, rozmowy z sąsiadką pt. "A no, zima stulecia nadchodzi ponoć!" i wściekanie się na ciągle rosnące rachunki za ogrzewanie. Druga? Brnięcie pod prąd. Spoglądanie na tych wszystkich smutnych ludzi na przystankach, kryjących się przed deszczem, śniegiem lub innym paskudztwem i maltretowanie ich bezczelnym uśmiechem, którego nie wypada posiadać w tak niekomfortowych warunkach.
Dlaczego i po co? Łatwo jest być smutnym i marudnym- każdy potrafi osiągnąć ten stan. Natomiast uczucie zadowolenia to obranie drogi "pod górę"- wymaga to pracy, czasu i zaangażowania. Tylko, powiedzcie mi, czy nasz potencjał powinniśmy mierzyć w sprzyjających mu warunkach? Czy też, jego prawdziwa potęga ukazuje się dopiero wówczas, gdy dostajemy prawy sierpowy od życia lub własnego ego?

[Nicole]

Monday, October 28, 2013

Tajemnica złotego środka.



Prawdziwe szczęście jest rzeczą wysiłku, odwagi i pracy. [H. de Balzac]

Według CBOS (2009), pokolenie pokomunistyczne (urodzone po '89) powinno cechować się brakiem kompleksów i lęku przed przyszłością. Mamy wszelkie zasoby, które mogą nam zagwarantować subiektywne poczucie szczęścia. Nie musimy stać w kilkugodzinnych kolejkach, aby zastać na półkach sklepowych jedynie ocet; internet otwiera przed nami możliwości zdobycia wszelkich potrzebnych nam informacji i jest oknem na świat- który kiedyś był ograniczony do granic Polski. Możemy podróżować, poznawać inne kultury, które przenikają nasze społeczeństwo nawet na co dzień. Szybko postępująca globalizacja sprawia, że wieść o wydarzeniach, które miały miejsce 98329839283 kilometrów stąd, dociera do nas w przeciągu kilku minut, o ile nie sekund. Jesteśmy przeinformowani, stłamszeni ogromem możliwości, które pozwalają nam zmienić nasze życie nawet w przeciągu kilku dni (np. poprzez kliknięcie "aplikuj" przy ogłoszeniach dot. wymian międzynarodowych lub wyjazdów zagranicznych) i mamy obowiązek się cieszyć tym, że są nam dostępne rzeczy, na które nasi przodkowie walczyli czasem całe swoje życie (np. wolność słowa).
Nie wiem jak Wy, ale ja tego nie czuję. Nadal marudzę, że rynek pracy jest do dupy, system szkolnictwa niedostosowany, a postęp mass mediów zabiera nam spokój ducha. Ciężko się cieszyć rzeczywistością, nie mając porównania do alternatywnej.
Ale, tu Was zaskoczę. Jestem wyjątkiem. Bo aż 76% osób przebadanych w 2009 roku przez Czapińskiego uznaje się za szczęśliwych. I to pochodzenia polskiego (!).
Ostatnio odkryłam coś ważnego, dla mnie. To prosta lekcja, która nadała trochę inny wymiar mojemu życiu.
I odkryłam ją za pomocą Koła Życia, które jest stosowane w coachingu (a wygląda tak: Koło Życia). I co odkryłam? Że poświęcam większość czasu rzeczom, które wydają mi się ważne. A tak naprawdę nie są. Nie pomagają mi samorozwoju, nie wpływają na moje codzienne zadowolenie, zabierają mi czas, którego końcówkę (a właściwie ochłapy, które po nim pozostają) muszę rozdysponować na tysiące rzeczy, które kocham i które dodają mi "kopa". I wtedy padło proste pytanie: Co jest twoim motorem w życiu? 
Ja już wiem. Powiedziałam dość rzeczom, które pozbawiają mnie uśmiechu i spowalniają moje działania, oddziałując paraliżująco na całokształt moich dni.

A Ty? Wiesz już co jest twoim motorem? Czymś, co sprawia, że chce Ci się żyć? Czymś, dzięki czemu masz to "coś" i zarażasz tym innych?




Saturday, October 12, 2013

Sekret sekretu, który nigdy nie istniał.


" Sekret jest jednym z siedmiu praw, decydujących o osobistym sukcesie. 
Fragmenty Sekretu odnaleźć można w ustnie przekazywanych opowieściach, literaturze, religiach i filozofiach, istniejących na przestrzeni wielu wieków. 
Po raz pierwszy jednak wszystkie kawałki Sekretu złożono w całość, niesamowitą rewelację, zdolną zmienić życie każdego, kto po nią sięgnął. 
Dzięki tej książce nauczycie się, jak wykorzystać Sekret w każdym aspekcie swojego życia, by zdobyć szczęście i pieniądze, trwając przy tym w dobrym zdrowiu i przyjaźni dla wszystkich. 
Sekret zawiera mądrości współczesnych nauczycieli - mężczyzn i kobiet, którzy dzięki niemu mogą teraz opowiadać o swoich własnych niezwykłych dokonaniach: 
przezwyciężaniu nieuleczalnych dolegliwości, zwalczaniu życiowych przeszkód i osiąganiu tego, co dla wielu wydaje się niemożliwe."

Ta piękna wizja świetlanej przyszłości tkwi w małej, kilkudziesięciostronnicowej książce, możliwej do nabycia za przystępną ceną. Czemu zatem nie jest ona rozpowszechniania w bibliotekach, przytułkach dla bezdomnych (niech sobie dom myślami przyciągną), szpitalach (samouleczenie też jest możliwe!), szpitalach psychiatrycznych (wygoń z myśli schizofrenię to będziesz zdrowym i szczęśliwym człowiekiem), McDonaldach (przyciągnij myślami frytki, po co masz je kupować!)?
Według obietnic autorów życie po przeczytaniu tej książki ulega całkowitej przemianie.Przeczytałam.
I co? No nico, jestem nadal tak samo humorzasta, zdystansowana do świata, nadal posiadam wady, które posiadałam do tej pory, objętość mojego portfela wcale nie rozrosła się do horrendalnych rozmiarów (a raczej uległa pomniejszeniu, bo książka nie była, niestety, z poświątecznej przeceny), a lista marzeń do realizacji nadal pozostała długa. Czy mam aż tak wielkie problemy z ujarzmianiem własnych myśli czy problem dotyczy czegoś innego?
 Jako kontrargument przytoczę fragment książki, na którą wydanie comiesięcznych oszczędności jest o wiele lepszą inwestycją niż wydanie ich na "Sekret" (dzięki Bogu, mamy Allegro i możliwość szybkiego pozbywania się rupieci intelektualnych). Mianowicie, Richard Wiseman, autor "59 sekund" pisze:
"Według niektórych autorów, w 1953 roku zespół badaczy przeprowadził eksperyment ze studentami ostatnigo roku Uniwersytetu Yale, których poproszono o zapisanie celów, jakie chcą osiągnąć w życiu. 20 lat później, naukowcy odnaleźli osoby biorące udział w eksperymencie i okazało się, że jasno sprecyzowane cele życiowe miało 3 % badanych oraz, że właśnie oni zgromadzili majątek przewyższający majątek pozostałych 97 % uczestników razem wziętych. (...)Jest tylko mały problem- według wszelkich danych taki eksperyment nigdy się nie odbył. (...) Podobne legendy od lat trafiają do współczesnych umysłów i w wielu wypadkach mogą ograniczać szanse osiągnięcia wyobrażanego celu. Co gorsza, takie porażki często sprawiają, że ludzie przestają wierzyć, że mają jakiś wpływ na swoje życie. (...) Czy droga do szczęścia rzeczywiście miałaby polegać na wypieraniu negatywnych myśli?"

Jak pisał Dostojewski:

"Spróbuj nie myśleć o niedźwiedziu polarnym, 
a wkrótce się przekonasz, 
że przeklęte zwierzę co chwila przychodzi ci do głowy"


"Sekret" zaleca koncentrowanie się na pozytywnych myślach i unikanie negatywnych wizji przyszłości. Gorzej, jeśli nagle nasze optymistyczne myślenie się.. zniedźwiedzi :)

Dla szczególnie zainteresowanych, nie posiadających książki: http://www.youtube.com/watch?v=inlFwxVtaN8

Sunday, September 22, 2013

Zdmuchnęła mnie ta jesień całkiem..


Stało się. Lato minęło bezpowrotnie. Przez parę pierwszych, deszczowych dni jeszcze się łudziłam, że to przypadek, wykolejony w harmonogramie pogodowym. Ale po dłuższym czasie braku promieni słonecznych i zaniżonego poziomu melatoniny, nadszedł czas by stanąć fejs tu fejs z prawdą. Już nie będzie plażingu, przejażdżek rowerem w nasłonecznionym parku, siedzenia na trawie, wałęsania się w krótkim rękawku aż po późny wieczór.. Znów przyszło nam czekać kolejny rok.
Jesień to dobra pora na smęcenie. Ten etap na krótko przed tym, aż wszystkie liście przybierają żółto-rudawo-bordowe tony jest najbardziej ku temu odpowiedni. Świat sam jakby nas do tego zachęcał. Dlatego też po raz kolejny chętnie się oddałam, dobrowolnie i bezmyślnie zarazem, temu marazmowi.I tak sobie smęcę od paru dni, aż sama się tym męczę, tym zesmęceniem i przesmęceniem. Dość ciężko to znieść po okresie letnim, w którym dzięki nadwyżce energii, truskawkom, słońcu i cieple łatwiej się pracowało, znosiło trudy codzienności i inne nieprzyjemności, nieodłącznie towarzyszące życiu.
Ale tak w tym wszystkim, siedząc na kanapie z kubkiem gorącej herbaty, doszłam do wniosku, że więcej tak być nie może. Smęcenie, to w gruncie rzeczy, dość kiepski mechanizm obronny przed naturalnym biegiem rzeczy, jakim jest zmiana pór roku. To dość egoistyczne, chcieć marudzeniem zasłonić się przed światem i dość bierne, jeśli ma być to walka z nim. 
Zatem, po co walczyć z czymś, na co nie mamy wpływu? Może lepiej powalczyć z czymś, na co mamy wpływ? Na przykład, z  naszym umysłem, który zamiast klepać nas po ramieniu, podsuwa nam czarno-czarne, depresyjne schematy myślowe.
Najgorszym, co możemy zrobić to zakopać się pod kocem, tworząc w nim małą Kocolandię, pogrążyć się w świecie seriali i czekolady (a przy okazji, świecie szybko rosnącego tyłka) i obrazić się na świat, witający nas każdego dnia pochmurnym, szarym niebem.

Pielęgnowanie początków jesiennej deprechy to sadomasochizm. Nie róbmy tego sobie i innym. 
Depresja to fatalna kochanka, nie warto wdawać się z nią w romanse.



Friday, September 6, 2013

W poszukiwaniu złotego środka.



Budzik znów zadzwonił w nieodpowiednim momencie. Kawa znów za gorąca, by wypić ją duszkiem. Autobus po raz kolejny wlecze się jakby chciał dorównać prędkości rowerzystom i za wszelką cenę jej nie przekroczyć. Partner/ka po raz enty zabrała się za ulepszanie systemu marudzenia i narzekania na naszą ciągłą nieobecność. Dzień znów nas zaskoczył niespodziewanym końcem.
Świat pędzi, nie zważając na to, że już dawno przekroczył tempo naszego codziennego funkcjonowania. Próba dotrzymania mu kroku, a dodatkowo zachowania uśmiechu- to iście szaleńczy, nierealny pomysł. Aspirujący nawet do wytworu schizofrenicznego w najbardziej zaawansowanym stadium chorobowym.
Cele do osiągnięcia? Satysfakcjonująca praca, najlepiej dobrze płatna, aby móc na emeryturze powtarzać swoim wnukom wyświechtane powiedzonko Edisona "Nie przepracowałem ani jednego dnia w swoim życiu". W międzyczasie należy także dorobić się drugiej połówki, lepszej, oczywiście. I dzieci, najlepiej dwójki, których spokój, bijący z ich zachowania wpędziłby w zakłopotanie niejednego mnicha. Nie zaliczamy spadków energii, gorszych dni, bólów migrenowych lub innych takich. Raz, dwa, trzy, jak robociki. Krąg zaufanych "przyjaciół" także jest jak najbardziej wskazany- najlepiej mieszczący się w setce, tudzież dwusetce, bo ktoś, przecież, nam lajki na fejsie nabijać musi. I z kimś, przecież, trzeba mieć zdjęcia z Sylwestra lub dalekich wojaży. Właściwie to jak najdalszych, bo egzotyka jest w cenie- lazury, all inclusive, leżenie plackiem na plaży, umiejętnie połączone ze zwiedzaniem najbardziej atrakcyjnych turystycznie miejsc (Krzywa Wieża w Pizie, Cannes, Barcelona, Indie, dzika Afryka- dla szalonych). Gdy już poplażujemy i posmażingujemy, wracamy ze zdwojoną energią, by, jak co roku, w ramach pięcia się po drabinie społecznej, awansować na wyższe stanowisko. Co jakiś czas, należy także pamiętać o obowiązujących trendach- slow food, recykling, wschodnie medytacje i codzienny kubek kawy w Starbucksie, kupowany w drodze do pracy. 

I tak pędzimy, potykając się w tym szalonym tempie o własne nogi, splątane myśli, niedopowiedziane słowa i niedokończone relacje.
Nowe motto powinno brzmieć: 
"Przepracowałem każdy dzień w swoim życiu. Nie robiłem tego, co kocham. Robiłem to, co powinienem był robić". Bye, bye, Edison.


Tuesday, August 20, 2013

Jestem Polakiem, czuj moją pięść.




Wczorajsze wydarzenie obiegło cały świat. Meksykanie, którzy zacumowali w porcie gdańskim, zamiast wypoczynku na plaży, zaznali smaku polskiej, zaciśniętej pięści.
Myślę, że podobnie czułam się także po wydarzeniach we Wrocławiu, gdy wykład prof. Baumana został zakłócony przez NOPowców (http://www.mmwroclaw.pl/452065/2013/6/29/nopowcy-zaklocili-wyklad-zygmunta-baumana-we-wroclawiu--osob-z-zarzutami-foto-wideo?category=video).
Czemu? Bo podłoże tych dwóch (i, niestety, wielu innych) wydarzeń jest podobne. By zamanifestować swoją "polskość" sięga się po agresję, chamstwo i wrogość. 
Rozumiem, że są ludzie, którzy budują swoją tożsamość na podstawie opozycji "my-oni". Być może inaczej nie potrafią. Być może rodzice, wychowawcy i wszyscy, którzy są odpowiedzialni za ukształtowanie nas za młodu- zawiedli. Bo agresja nie bierze się znikąd. Agresja jest indukowana, przez tych, z którymi przestajemy na co dzień, i których uważamy za autorytety godne naśladowania. Siłę wpływu innych ciekawie obrazuje jedna z kampanii antynikotynowych, w której dzieci naśladują palących dorosłych (http://www.youtube.com/watch?v=gugjMmXQrDo&noredirect=1)- szkoda, że została uznana za tak kontrowersyjną, że wstrzymano jej emisję.
Czucie się częścią grupy, zatem częścią "my" daje poczucie bezpieczeństwa. W okresie dojrzewania większość z nas także wykształca swoją odrębność rozpoczynając od tego biało-czarnego podziału. Słucham punk'u, więc nie lubię dresów. Jaram trawkę, więc Ci, którzy się sprzeciwiają jej legalizacji to frajerzy. Studiuję socjologię, więc nie cierpię psychologów (ha! :D). I nie ma w tym nic złego. 
Zło pojawia się w momencie, gdy się na tym etapie zatrzymamy.
Bo brak pójścia naprzód zawsze jest jednoznaczny z dwoma krokami w tył. 

Friday, August 16, 2013

30 dni, 30 wyrzeczeń, 30 uśmiechów.


Wszystko zaczęło się od Morgana Spurlocka, amerykańskiego dokumentalisty, którego kojarzycie zapewne z kontrowersyjnego dokumentu "Super Size Me", opowiadającego o 30 dniowym eksperymencie żywieniowym. Ten biedny facet, w imię nauki (bo jednak należy postrzegać to także jako eksperyment naukowy, ukazujący jak toksyczne działanie na ludzki organizm ma jedzenie fastfoodowe), dzień w dzień jadł tłuste frytki, plastikowe cheeseburgery i popijał to Colą. Ewentualnie sięgał po McZestawy i inne tego typu ekstrema. Raz na jakiś czas, gdy dopadnie nas kac-głodomor to wydaje się to najlepszym zestawem śniadaniowo-obiadowym ever, ale wyobrażacie sobie jeść to dzień w dzień? Myślę, że zaczęłabym się ślinić na widok warzywniaka. W każdym razie, po zdobyciu sławy, poszedł o krok dalej i stworzył serial telewizyjny zwany "30 days". Bohater każdego z odcinków przez miesiąc żyje według skrajnie odmiennych nawyków, zasad i wartości od tych, które wyznaje na co dzień. Jeden z odcinków możecie oglądnąć o, tu: http://vimeo.com/26026368.
Dlaczego o tym piszę? Bo idea, która temu przyświeca jest niezwykle inspirująca. Kwestię ten poruszał m.in. Matt Cutts (http://www.ted.com/talks/matt_cutts_try_something_new_for_30_days.html) oraz masa portali i bloggerów (w pewnym momencie był to dość modny i powszechny trend, ale ja oświecam Was nim dopiero parę miesięcy później- ot, tak, dla przypomnienia i utrwalenia). Pojawiła się nawet kampania "Zostań wege na 30 dni" (http://www.zostanwege.pl/zostan-wege-na-30-dni/).
Kontynuując, ponoć mądre głowy stwierdziły (prawdopodobnie specjaliści od warunkowania instrumentalnego), że 30 dni to optymalny okres na wykształcenie nowych, konstruktywnych nawyków oraz na oduczenie się starych. Świetna idea, nieprawdaż?
Jest tyle rzeczy, które nas irytują i przytłaczają. Są zazwyczaj małe i jest ich wiele, ale właśnie w owej wielości tkwi ich siła- nagle orientujemy się, że czujemy się ciągle poddenerwowani, zmęczeni, zirytowani.. Co to? Brak poczucia kontroli. Jeżeli przestaniemy o to dbać, zostaniemy przytłoczeni. I, paradoksalnie, powodami tego nie będą zazwyczaj inni, lecz my sami. Przytłoczą nas myśli, zgrzytające w naszym umyśle jak nauczyciel piszący po tablicy świeżą kredą, takie jak: "Czuję się coraz bardziej ociężała i gruba. Przydałoby się zacząć ćwiczyć.", "Miałam poukładać w szafie. Przeszkodził mi najnowszy odcinek "Gry o tron"",  "Nie mam znajomych", "Znów wydałam więcej niż zamierzałam".

30 dni to niewiele. To jedynie jeden z milionów skrawków naszego życia. Dlaczego nie spróbować?

Thursday, August 15, 2013

Praktyki czyli pracowanie, aby móc pracować.



Niniejszy blog jest kontynuacją bloga tobeapsychologist.blogspot.com. Zmiana adresu nastąpiła z najbardziej prozaicznych powodów, jakie można sobie wyobrazić- mój dysk twardy, zwany pamięcią, nie zamagazynował skutecznie hasła, którego nieposiadanie uniemożliwia dostęp do konta. Zatem nastąpiła mała, niespodziewana przeprowadzka :)

Powracając do dzisiejszego tematu: pracowanie, aby pracować- wyzysk czy zysk?
Uprzedzam, że treść, którą wypełniam formę niniejszego postu powstała na bazie moich własnych doświadczeń, które są, chcąc nie chcąc, ogromnie subiektywne. Zatem, dopuszczam możliwość bycia w błędzie, w myśl tego, że człowiek uczy się przez całe życie.
Jak wiadomo, zawód psychologa nie jest zawodem łatwym. Droga ścieżki zawodowej w tej dziedzinie jest pełna zakrętów i przeszkód. Pierwszą i najcięższą do przezwyciężenia są pieniądze- dokształcanie się po studiach kosztuje, a kursy specjalistyczne, tym bardziej. Jeżeli dodamy do tego konieczność przejścia terapii własnej (która jest jednym z wymogów, gdy chcemy uzyskać certyfikat psychoterapeuty) oraz przygotowanie się na to, że nasz pierwszy etat będzie wyceniany na poziomie najniższej krajowej- to wydaje się to dość trudne do udźwignięcia bez popadania w depresję lub sięgnięcia po kredyt. (więcej pisałam o tym tutaj: http://tobeapsychologist.blogspot.com/2012/10/grzechy-myslowe-poczatkujacego-studenta.html).
Drugą przeszkodą jest to, że nikt nie zatrudni studenta psychologii na etacie psychoterapeuty. Dlaczego? Dlatego, że brak nam doświadczenia praktycznego, którego to brak może okazać się szkodliwy dla pacjentów. Tak samo jak każdy z nas nie chciałby być leczony przez studenta medycyny, którego zabieg chirurgiczny, jaki wykonuje na naszej nerce/ręce/wątrobie lub czymkolwiek innym lub nawet mielibyśmy opory przed pójściem do początkującej fryzjerki, której pierwszym cięciem jest cięcie na naszych biednych, zlęknionych włosach, tak samo nikt nie chciałby być leczony przez psychoterapeutę, którego jedynym doświadczeniem, jakim dysponuje jest wysłuchiwanie żalów znajomych lub bliskich. A jedynym atutem- uczestnictwo w wykładach i zajęciach teoretycznych na uczelni.
Dlatego- praktyki. Najlepiej, aby było ich jak najwięcej i w jak największej liczbie różnorodnych miejsc. Dzięki temu nie tylko poznamy grupy, z którymi chcielibyśmy w przyszłości pracować (lub też "na których" :) ), ale także samych siebie- swoje ograniczenia, lęki, dobre strony i cechy, o które do tej pory siebie nie podejrzewaliśmy.
Ja, niestety, uświadomiłam sobie to dopiero na czwartym roku studiów, mimo, że znajomi ze studiów zdążyli już dojść do tego wcześniej (konkurencja nigdy nie śpi:) ). W maratonie studiowania na dwóch kierunkach dziennie, zdobywania zaliczeń i odhaczania kolejnych punktów ECTS trochę zatraciłam prawdziwą perspektywę. Nazywam ją "prawdziwą", bo celem kształcenia akademickiego jest zdobycie w przyszłości zawodu. A tu zonk, prawda jest taka, że studia zawodu Ci nie zagwarantują. Czasy PRLu minęły- czasy poczucia bezpieczeństwa zapewnionego przez fakt, że dyplom jest jednym z większych osiągnięć, który gwarantuje posadkę w placówce, gwarantującego nad ciepłą posadkę aż do emerytury. Rynek się zmienił. Pokolenie naszych rodziców (współczesnych 40-50 latków) jeszcze doświadczyło uroków poPRLowych, choć niejednokrotnie zdarza się, że tracą pracę (bo przychodzą młodsi i energiczniejsi) i mają problem.. z elastycznością. Bo trzeba się przekwalifikować, przestawić, zmienić lub dokształcić. Kiedyś system "akceptował" Cię takim, jakim jesteś- jesteś mechanikiem, ok, będziesz pracować w Zakładzie Pracy jako mechanik. Jesteś polonistą- ok, będziesz pracować w szkole, aż do bycia sędziwą panią Gienią. Jesteś elektrykiem- ok, będziesz prezydentem ;)
Zatem, nie tylko wymóg zawodu psychologa wymaga nieustannego dokształcania się i zdobywania nowych doświadczeń. Jest to także wymóg obecnego rynku pracy, na którym albo masz za mało doświadczenia, albo za dużo. Aktualnie najwięcej zyskują nie ci, którzy kończą dwa fakultety, tylko Ci, którzy są w stanie połączyć studia z nabywaniem doświadczenia.
Przyszły informatyk nabywa doświadczenie w trakcie studiów pracując dla Nokii lub IBMu, zgarniając za to pensję, często większą niż jego rodzice po szkole zawodowej. Przyszły psycholog nabywa doświadczenie angażując się wolontaryjnie, odbywając praktyki i staże. 

Dziś jest moment, by ukształtować naszą przyszłość. By zapewnić sobie codzienny uśmiech w lustrze przy poprawianiu włosów przed wyjściem do pracy. 
Zadbajmy o długoterminowość naszych planów, wtedy plany krótkoterminowe nie będą nam brzęczeć w głowie, gdy ze zniekształconą mimiką twarzy pełną ukrywanej goryczy, będziemy mówić: "A może frytki do tego?"